Nowe, własne auto…? Już niebawem może być to luksus dla wybranych!

normy emisji spalin

Czy Unia Europejska, poprzez swoją politykę klimatyczną, a wraz z nią m.in. kolejne normy emisji spalin, cofa motoryzację do pejzażu znanego z początku XXI wieku? Z pewnością mamy inną sytuację technologiczną, inne pojazdy, inne problemy, ale… Warto spojrzeć bliżej na widoczne trendy na rynku motoryzacyjnym. Może okazać się bowiem, że niebawem nowe, własne auto, to luksus, na który stać będzie już tylko niektórych.

 

Używane – jak nowe?!

Skąd w ogóle pomysł, by porównywać współczesny rynek do początku lat 2000? Otóż w tamtym czasie, szczególnie przy zachodniej granicy z Niemcami, popularne były „fabryki aut używanych”. Samochody ściągane z Zachodu były tam remontowane i sprzedawane w Polsce z hasłem „Panie, auto jak nówka!” Dziś model ten przejmują… dealerzy znanych marek. Tworzą oni firmy – córki, które zajmują się sprzedażą używanych aut – ale nie tylko tych odkupionych od swoich klientów, ale właśnie ściągniętych do Polski. Takie ściągnięte, odświeżone używki z gwarancją można też znaleźć w firmowych salonach. I takich ofert będzie coraz więcej.

Powód? W dwóch słowach: Unia Europejska. A nieco rozwijając – normy emisji spalin nakładane na producentów. Ci zamiast śrubować technologie i windować tym cenę aut – co jest szczególnie bolesne przy najmniejszych, tzw. ekonomicznych modelach aut, wolą sięgnąć po auta już będące na rynku i ponownie je sprzedać.

W tym samym czasie w salonach przybywać będzie luksusowych aut, których normy emisji są dalekie od założeń „zielonego ładu”, ale to rekompensowane będzie odpowiednią ofertą „elektryków”. Tak firma – licząc średnią – się zbalansuje emisyjnie, uniknie kar i będzie można dalej zarabiać… Bo to, że o ekologię tu nie chodzi, raczej już nikogo nie trzeba przekonywać.

 

Elektryczny ból głowy

Plan ma jeden mankament. Niespodziewanie duże koszty jakie generuje rynek poleasingowy. Tu królowały w ofertach samochody elektryczne. Dodatkowe zachęty i przywileje dla kierowców takich pojazdów, sprzedawane do kompletu z poczuciem ekologicznej wyższości, sprawiły, że sprzedaż szła dość dobrze. Tyle tylko, że teraz kierowcy wracają do salonów, by odsprzedać swoje używane e-auta, a wykalkulowane kilka lat wcześniej warunki cenowe nie odzwierciedlają tego co na runku aut „na baterię” dziś się dzieje. A dzieje się nie najlepiej. Używane pojazdy elektryczne nie są poszukiwanym towarem na rynku wtórnym. Kierowcy obawiają się o trwałość akumulatorów, duże koszty ich wymiany oraz boją się wysokich kosztów napraw takich aut. Efekt? Mało kto chce kupić używanego „elektryka” po cenach, które salony by sobie wymarzyły. I to powoduje zastój i straty. Dealerzy drapią się po głowach i oczekują rozwiązania problemu, a to od państw, a to od UE. I szukają jakby tu poradzić sobie z kryzysem.

 

Ratunek zza Wielkiego Muru?

Kiedy nam, konsumentom, wydaje się, że na rynku trwa zacięta walka zasłużonego dla motoryzacji kontynentu europejskiego z roszczącym sobie prawa do zajęcia wyższego miejsca Państwem Środka, to jesteśmy w błędzie. Owszem są pomysły na blokowanie napływu chińskich aut na różnych poziomach (np. cła), ale z drugiej strony europejscy producenci samochodów doskonale widzą, że rozpędzony Pekin, mimo sprzeciwów, i tak będzie zarabiał w Europie na samochodach. Mając świadomość obciążeń „zielonych ładów”, wolą odpuścić kosztowną wojnę i już teraz zacząć zarabiać. Jak? Zajmując się dealerką chińskich aut! I takich przykładów jest coraz więcej. Co na to Europejczycy? Ano spoglądają na chińskie marki z coraz większym zaciekawieniem. Tu ponownie wygrywa pieniądz. Auta chińskie są tańsze, zwykle dobrze wyposażone w standardzie, a jak komentują złośliwi, mają tę zaletę, że chyba dziś jako jedyne, są serwisowane na… oryginalnych częściach…

 

Upadek?

Czy to oznacza, że europejska motoryzacja polegnie z wielkim hukiem? Czas pokaże. Z pewnością jednak, jeśli producenci nie wywalczą korzystniejszych norm emisyjnych, jeśli nie odsuną choć w czasie zakazu sprzedaży samochodów spalinowych w UE, będą w trudnej sytuacji, którą ratować będą pogłębianiem opisanych wyżej sposobów na przetrwanie. Ale to będzie jedynie przedłużanie agonii. UE musi zatem zweryfikować swoje plany, inaczej wszelkie kamienie milowe, będą coraz cięższymi kamieniami u szyi dla europejskiego przemysłu w ogóle. Tylko czy ktoś w końcu to dostrzeże?

A co z kierowcami szukającymi nowego auta? Wydaje się, że w aktualnej sytuacji tzw. półka ekonomiczna będzie coraz bardziej niedostępna cenowo dla przeciętnego Kowalskiego, a z czasem takich aut na rynku nie będzie już wcale. Wyborem będzie samochód tańszy – „nowy-używany”. Ale i tu szykowany jest przecież na takie pojazdy szafot w postaci Stref Czystego Transportu, czy wszelkich planów (ograniczania) mobilności.

Czy zatem UE cofnie motoryzację o ćwierć wieku? To możliwe. I nie chodzi tu już tylko o kształt rynku sprzedaży, ale i o ilość pojazdów, jakie poruszać się będą po naszych drogach. Oczywiście, jak słyszymy od polityków, nikt nikomu nie zabroni kupić samochodu. Może to i prawda. Ale tylko bogatych będzie stać na ów luksus. A dla pozostałych – „zbiorkom”.

 

Kubeł zimnej wody na koniec

Żeby nie być gołosłownym, przypomnę tylko co nas czeka w najbliższej przyszłości. A już od  stycznia 2025 roku UE wprowadza nowe normy dla średniej emisji CO2 liczonej ze wszystkich pojazdów producenta. Co się zmieni? Z obecnego średniego poziomu emisji 120 g CO2/km producenci mają zejść do 93,6 g CO2/km. W roku 2030 będzie to już 49 g CO2/km. Nikt nie jest gotowy nawet na ten pierwszy wynik. By osiągnąć ten pułap trzeba by sprzedać więcej „elektryków”. Tymczasem bez dopłat, klientów brak. A za niespełnienie wymogów są kary – 95 euro za każdy gram CO2 powyżej normy, pomnożony przez liczbę sprzedanych samochodów.

Wyjściem alternatywnym jest… niższa produkcja ogólna, pomniejszenie oferowanych modeli i… limity sprzedaży. Mowa zaś o pomniejszeniu puli produkowanych pojazdów o nawet 2,5 mln sztuk! To wynik porównywalny z okresem zapaści na rynku spowodowanej Covid-19. I – niestety – bez względu na to czy producenci wybiorą kary, czy ograniczenie produkcji – dla klienta końcowego brzmi to jak przepis na wyższe ceny.

 

Marcin Austyn

Twoje auto nie wjedzie do „strefy”?
Nowe przepisy uderzą w Ciebie, Twoich bliskich lub firmę?

Napisz do nas – pomagamy osobom poszkodowanym szkodliwymi przepisami:

Wesprzyj naszą działalność

Ruch Społeczny „Nie Oddamy Miasta” chce normalności, sprzeciwia się łamaniu praw obywatelskich, niszczeniu wolności działalności gospodarczej i rozpadowi więzi społecznych.

Nasza działalność jest możliwa tylko dzięki darczyńcom.

Każdy datek wpłacany na rzecz Ruchu przeznaczamy na: 

  • kampanię informacyjną w przestrzeni internetowej, ujawniającą faktyczne regulacje i drastyczne skutki ich wprowadzenia w zakresie tzw. stref czystego transportu; 
  • wydruk i kolportaż wśród mieszkańców największych polskich miast ulotek informujących o zagrożeniach wynikających z tzw. stref czystego transportu;
  • działania edukujące i mobilizujące opinię publiczną (spotkania, konferencje, raporty, artykuły i nagrania wideo) na rzecz obrony podstawowych wolności i praw obywatelskich, szczególnie wobec zagrożeń wynikających z realizacji Agendy 2030 i implementacji zasad „zrównoważonego rozwoju”.

Wypełnij formularz:

Zapraszamy na fanpage akcji:

Koordynator kampanii Nie Oddamy Miasta: